|
Dawny Gdańsk
|
|
Gdańsk - Sopot - Gdynia - Moje spotkanie z tow. Gierkiem
bazyli - Wto Gru 21, 2004 9:17 pm Temat postu: Moje spotkanie z tow. Gierkiem Zachęcony rozmową wigilijną - zamieszczam teraz - zbeletryzowaną wersję mojego spotkania z Tow. Edwardem o którym mówiłem na Wigilii
Wasz globtroter i podróżnik w czasie - Ambroży Lumbago w swym długoletnim życiu spotkał wielu ludzi z czołówek pierwszych stron gazet. Pił alkohol z niejednym aktorem, reżyserem czy politykiem. Jego ręce ściskali dostojnicy państwowi i partyjni różnych szczebli. I z myślą by podzielić się owymi wspomnieniami powstał ów cykl felietoników ku pamięci potomnych.
Rozmowa z towarzyszem Edwardem Gierkiem na temat telewizji...
Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, siedmioma lasami - to znaczy bardzo dawno i bardzo daleko. Kiedy Wasz niestrudzony odkrywca i globtroter Ambroży Lumbago był jeszcze tylko małym Ambrożykiem i bardziej interesowały go zabawki w piaskownicy niźli odkrywanie meandrów elity świata polityki i kultury w naszej Ojczyźnie rządził rząd a rządem kierowała Partia. Taka partia pisana przez bardzo duże "P". Partia ta nazywała się Polską Zjednoczoną Partią Robotniczą. Partia owa rządziła w sojuszu z dwoma innymi ugrupowaniami Zjednoczonym Stronnictwem Ludowym i Stronnictwem Demokratycznym. Owa "święta trójca" stanowiła zdrowy trzon społeczeństwa na drodze do socjalizmu. Był to rok 1976 - rozkwit "dekady sukcesu". Z ekranów czarno białego telewizora - innych na razie jeszcze nie było - co róż wypływały strumienie złotoustego potoku słów chwalących jedynie słuszną ideologię, zachłystujący się każdą toną wytopionej stali i kwintalem pszenicy wykoszonej z dorodnych pól. Wśród tej wygłaszanej wszem i wobec chwalby przewijało się jedno nazwisko. Nazwisko to brzmiało "towarzysz Edward Gierek". Wysoki, postawny mężczyzna z fryzurą na jeża i tubalnym, bardzo charakterystycznym głosem, był owym centrum wszechświata, wokół którego "kraj rozwijał się a ludzie żyli dostatniej". Niezliczone relacje z przecięć wstęg, otwarć, wytopów surówki, plenów spotkań, egzekutyw partyjnych i zebrań okolicznościowych z jego udziałem wypełniały szczelnie ekran telewizora. Niestety często kosztem "Czwartku z Bratkiem" "Zwierzyńca" czy choćby dobranocki. I nie było możliwości wyboru, bo choć kanały były wtedy dwa, to na każdym z nich widniała jego poczciwa, pełna zatroskania twarz, przemawiająca właśnie z okazji Dożynek, czy też Barbórki. Nic więc dziwnego, że mały Ambrożyk znał ową twarz na pamięć. Bo trudno było go nie zauważyć.
Pewnego ciepłego licowego przedpołudnia, Ojciec Alojzego - stoczniowiec, odpicował się jak przysłowiowy "stróż w Boże Ciało", wziął małego Ambrożyka za rękę i razem wsiedli do pociągu SKM. Pojechali do nie istniejącej już dziś Hali Stoczni. Tam, wśród zebranej dużej grupy, zgodnie klaszczących stoczniowców, wśród biało czerwonych sztandarów, zielonego sukna stołów, nudnych przemówień, Ambrożyk wynudził się śmiertelnie do chwili, gdy, niespodziewanie dla niego - w sali pojawił się On.
Był taki sam jak w telewizorze. Wysoki, żywy w garniturze. W otoczeni kilkunastu pomniejszych dygnitarzy wkroczył do sali szybkim krokiem i zajął honorowe miejsce przy stole. Potem mówił donośnym głosem o "szóstej potędze świata" i "przemyśle stoczniowym" jako ważnej gałęzi socjalistycznej gospodarki i temu podobne pierdoły, które już po chwili znudziły naszego Ambrożyka śmiertelnie, więc postanowił uciąć sobie komara.
Nie obudziły go owacje na stojąco, krzyki rozochoconych "zapiewajłów". Dopiero, kiedy ojciec stuknął go w ramię, każąc mu siedzieć grzecznie na krześle, zaspany, zorientował się, że jego ojciec szykuje się do wejścia na scenę, gdzie "grupa zasłużonych" miała otrzymać z rąk tow. Gierka medale.
Nie namyślając się ani chwili, szybkim krokiem ruszył za ojcem. Zręcznie wyminął wyciągnięte w jego stronę ręce zaskoczonego ochroniarza, by po chwili stanąć u boku przerażonego jego nagłym wtargnięciem ojca. Ambrożyk nie zdawał sobie sprawy z tego, jakie mogą być konsekwencje jego czynu. Stał u boku ojca, w świetle jupiterów, telewizyjnych kamer, uśmiechając się od ucha do ucha w oczekiwaniu na swoją kolejkę. Na sali rozległ się delikatny szmerek rozbawienia. Ochroniarz wyrywał sobie włosy z głowy, przeklinając dzień w którym się narodził. Wśród oficjeli zapanowała konsternacja. Nagle jeden z nich, łysawy i w okularach, szepnął coś do ucha tow. Gierka a ten, odwrócił się i omijając kolejkę, poszedł do Ambrożego i jego ojca. Stanął wysoki i masywny, uśmiechnął się szeroko i chwycił Ambrożego w ramiona i podniósł wysoko do góry. Uścisnął i ucałował w czoło, po czym postawił na ziemi obok śmiertelnie bladego ojca.
Rozległy się oklaski. Towarzysz Gierek przypiął ojcu order, energicznie uścisnął dłoń. Do rąk powędrowały nieśmiertelne wtedy goździki.
- Gratuluje towarzyszu... - powiedział do stojącego jak słup soli ojca. - Jak ma na imię syn?
Ojciec ze zdenerwowania nie potrafił wyksztusić słowa. Chwila milczenia przedłużała się niemiłosiernie. Ambroży musiał go więc wyręczyć...
- Mam na imię Ambroży. A pana widziałem w telewizji...
Towarzysz Gierek uśmiechnął się. Wraz z nim, cała otaczająca go świta.
- Telewizja ma przyszłość synu. - stwierdził filozoficznie. - Ma przyszłość...
Nie za bardzo zrozumiał o co chodzi towarzyszowi Gierkowi, ale energicznie kiwnął głową. Gierek dał znak skinieniem ręki i jeden z młodych "borowików", podszedł do Ambrożego i wręczył mu paczkę gum
- Uciekaj smyku - dodał pobłażliwie borowiec, wręczając prezent. - A pan, ma szczęście, że wszystko rozeszło się po kościach bo w pierdlu by pan wylądował...
Ojciec nerwowo przełknął ślinę.
A kiedy wrócili do domu, sprawił Ambrożemu solidne lanie...
I tak oto telewizja stała się odtąd ulubionym medium Ambrożego.
Co chciał opowiedzieć i spisał
Ambroży Lumbago...
Ambroży Lumbago
Ambroży lumbago to mój literacki pseudonim
Bazyl
lusinek1 - Sro Gru 22, 2004 12:04 am
...o kurka...! no to teraz czekamy z niecierpliwością na kolejne odcinki o:
1. semickich korzeniach,
2. czekistowskiej, tudzież KaGieBowskiej, przeszłości antenatów,
3. noszeniu na rękach przez... (tu dłuuuuuuuga lista oficjeli, od Adolfa H. poczynając, na Jaśnie Wielmożnym Panującym Nam Obecnie Prezydencie Pawle A. kończąc)
parker - Sro Gru 22, 2004 1:06 am
Gdzieś już tę historię słyszałam...
Marcin - Sro Gru 22, 2004 9:00 am
A Zoppoter w końcu wziął Bazylego na ręce?
lusinek1 - Sro Gru 22, 2004 9:14 am
Chyba dopiero zbiera siły...
Grün - Sro Gru 22, 2004 9:21 am
Trzeba to koniecznie uwiecznić! Tylko niech go nie głaszcze, bo tak już nie wolno !
parker - Sro Gru 22, 2004 9:24 am
Głaskać wolno, niech nie całuje
Grün - Sro Gru 22, 2004 9:25 am
Jak to? Całować wolno! Nie wolno dawać kieszonkowego
parker - Sro Gru 22, 2004 9:25 am
Chciałam tylko dodać, jako upierdliwy czytacz, że w jednym miejscu opowieści Ambroży zamienił się w Alojzego
Grün - Sro Gru 22, 2004 9:28 am
Jeju, jak Ty się czepiasz
Sabaoth - Sro Gru 22, 2004 9:31 am
Teraz to dzieci nie wolno karcic (ze o biciu nie wspomne ).
parker - Sro Gru 22, 2004 9:33 am
Grün napisał/a: | Jeju, jak Ty się czepiasz |
Ktoś musi
Zoppoter - Sro Gru 22, 2004 10:41 am Temat postu: Re: Moje spotkanie z tow. Gierkiem
bazyli napisał/a: | Wasz globtroter i podróżnik w czasie - Ambroży Lumbago w swym długoletnim życiu spotkał wielu ludzi z czołówek pierwszych stron gazet. Pił alkohol z niejednym aktorem, reżyserem czy politykiem. Jego ręce ściskali dostojnicy państwowi i partyjni różnych szczebli.
Bazyl |
Prawie jak Forrest Gump. Ten to nawet z Johnem Lennonem w telewizji wystąpił, a Elvisa Presleya nauczył tańczyć...
A wracając do noszenia całowania i głaskania: zakazy dotycza osób do lat 15, a Ambroży Bazyli nieopatrznie przyznał sie, że już ten wiek przekroczył. Tak więc moge go bezkarnie nosić, całować i głaskać (w przeciwieństwie do mojej córki, której jeszcze brakuje 11 i pół roku do tego momentu). Z kieszonkowym gorzej, ale to nie z powodu zakazu
Marcin - Sro Gru 22, 2004 11:12 am
lusinek1 napisał/a: | ...o kurka...! no to teraz czekamy z niecierpliwością na kolejne odcinki o:
1. semickich korzeniach,
2. czekistowskiej, tudzież KaGieBowskiej, przeszłości antenatów,
3. noszeniu na rękach przez... (tu dłuuuuuuuga lista oficjeli, od Adolfa H. poczynając, na Jaśnie Wielmożnym Panującym Nam Obecnie Prezydencie Pawle A. kończąc) |
Lusinek, ja bym jeszcze prosił o wątek o przyjęciu przez Bazylego korzyści majątkowej od Lwa Rywina i o wcześniejszym spotkaniu z A. Kwaśniewskim. A swoją drogą to Bazyl musi mieć niezłe plecy skoro nie wezwano go przed komisję śledczą.
lusinek1 - Sro Gru 22, 2004 1:43 pm
Racja, Marcinie, święta racja, zapomniałem - prostuję więc i dodaję prośbę o odcinki o:
4. żółtym (pomarańczowym?) szaliku,
5. spotkaniu z Prezydentem-W-Swetrze - z okresu, kiedy jeszcze Prezydentem nie był...
Grün - Sro Gru 22, 2004 1:45 pm
A może Ambroży jak był młody to całował Stalina w rumiane jagody???
lusinek1 - Sro Gru 22, 2004 1:48 pm
Cytat: | Tak więc moge go bezkarnie nosić, całować i głaskać ( |
...jak rozumiem, Zoppoter, to Twoja deklaracja?
Aaa... kiedy przejdziesz od słow do czynów? I czy ZBR będzie przy tym, żeby całe to Wasze noszenie, całowanie i głaskanie uwiecznić na cyfrowej "kliszy"?
Zaprawdę, weszliśmy już do Europy... toż to pachnie Holandią jako żywo...
Grün - Sro Gru 22, 2004 2:00 pm
Zoppoter zawsze był bardzo nowoczesny
Zoppoter - Sro Gru 22, 2004 2:15 pm
lusinek1 napisał/a: | Cytat: | Tak więc moge go bezkarnie nosić, całować i głaskać ( |
...jak rozumiem, Zoppoter, to Twoja deklaracja?
|
A ja coś deklarowałem? Napisałem, że MOGĘ, a nie że to zrobię. Przecież ja bym Bazylego nie podniósł...
Grün - Sro Gru 22, 2004 2:24 pm
Eeeee tam - kawał chłopa jesteś - podniósłbyś!
lusinek1 - Sro Gru 22, 2004 3:38 pm
Taaaa... Zoppoter się wycofuje...
Pękasz??
parker - Sro Gru 22, 2004 3:46 pm
A może byście tak rzygaczowo-kolektywnie ponosili, co? A nie na Zoppotera wszystko zwalacie
lusinek1 - Sro Gru 22, 2004 4:00 pm
Sam się oferował!
Marek Z - Sro Gru 22, 2004 6:10 pm
Cytat: | A może byście tak rzygaczowo-kolektywnie ponosili, co? |
No przecież nie będzie facet faceta nosił na rękach.
Może lepiej nasze Rzygaczki ponosić np. wkoło Neptuna. A kto zrobi najwięcej okrążeń
wygrywa piwo. Przynajmniej będzie pożytek. No i fajne zdjęcia.
Marcin - Sro Gru 22, 2004 8:44 pm
Cytat: | Przynajmniej będzie pożytek. |
Przepuklina?
Grün - Sro Gru 22, 2004 11:56 pm
MARCIN!!!!!!!!!!!!!
Zoppoter - Czw Gru 23, 2004 8:51 am
lusinek1 napisał/a: | Sam się oferował! |
Jakie oferował? A mnie to kto ponosi?
lusinek1 - Czw Gru 23, 2004 9:00 am
...może bazyli w ramach rewanżu?
Grün - Czw Gru 23, 2004 9:08 am
Zoppoter napisał/a: | A mnie to kto ponosi? |
Wyobraźnia
parker - Czw Gru 23, 2004 10:52 am
Zoppoter napisał/a: |
A mnie to kto ponosi? |
Ja mogę
Zoppoter - Czw Gru 23, 2004 10:55 am
parker napisał/a: | Zoppoter napisał/a: |
A mnie to kto ponosi? |
Ja mogę |
O, to by mi się podobało... I jeszcze gdybys zechciała mnie pogłaskac i wycałować. Kieszonkowym też nie pogardzę...
Marcin - Czw Gru 23, 2004 11:02 am
Zoppoter, bo jeszcze żona się dowie...
Zoppoter - Czw Gru 23, 2004 11:25 am
Marcin napisał/a: | Zoppoter, bo jeszcze żona się dowie... |
Ona eż reflektuje na kieszonkowe...
parker - Czw Gru 23, 2004 1:20 pm
Zoppoter napisał/a: | parker napisał/a: | Zoppoter napisał/a: |
A mnie to kto ponosi? |
Ja mogę |
O, to by mi się podobało... I jeszcze gdybys zechciała mnie pogłaskac i wycałować. Kieszonkowym też nie pogardzę... |
Nie ma sprawy... w końcu masz już te 15 lat
A kieszonkowe damy żonie... na kino
Grün - Czw Gru 23, 2004 3:55 pm
Czy Wy nie możecie takich spraw załatwiać prywatną wiadomością? Toż słuchać chadko!
parker - Czw Gru 23, 2004 4:22 pm
A co, pewnie też byś chciał być pogłaskany?
Grün - Czw Gru 23, 2004 4:38 pm
Ja się nie dam sprowokować
parker - Czw Gru 23, 2004 4:47 pm
Ustosunkuję się po powrocie
bazyli - Czw Gru 23, 2004 9:29 pm
Moje spotkanie z Billem Clintonem
ako, że wasz Ambroży, podróżnik - globtroter wspominał - na przestrzeni swego długiego życia nie jedną osobę w swoim życiu spotkał, z niejedną pił wódkę, ale to spotkanie wspomina szczególnie. W końcu nie zawsze ma się okazję stanąć oko w oko z samym Prezydentem Stanów Zjednoczonych! Choć też, musi się do tego przyznać, zakończyła się ona jego wielkim blamażem. Ale zacznijmy po kolei. Było to pewnego sierpniowego poranka roku 1996. Czas rozognionej kampanii wyborczej do sejmu i senatu. Dzień wcześniej, z wielką pompą - pan Prezydent, w towarzystwie wielkich i maluczkich tego kraju, na Placu Zamkowym uroczyście przyjmował nasz kraj w poczet członków NATO. Tajemnicą poliszynela było to, że podczas każdej wizyty w obcym kraju - Bill ma zwyczaj codziennie rano uprawiać jogging po ulicach stolicy w której akuratnie przebywał. Wasz Ambroży otrzymał cynk od swojego ukochanego brata - Kleofasa, który był wtedy dźwiękowcem w jednej z komercyjnych stacji telewizyjnych (dla ułatwienia dodam, że chodzi o stację w której ktoś "był jaki był"), że istnieje duże prawdopodobieństwo spotkania się z Billem Clintonem oko w oko podczas jego porannej przebieżki w Parku Łazienkowskim. Do pracy w "Departamencie", w którym wtedy pracował, Ambroży miał stawić się dopiero na druga po południu, miał więc sporo czasu. Choć owa "informacja" pochodziła z dobrego źródła zbliżonego do amerykańskiej ambasady, nie było do końca pewne, czy tak się stanie, bo, pan Prezydent, poprzedniego wieczoru mógł "zabalować" na bankiecie w Pałacu Namiestnikowskim i być "niedysponowany" oraz olać poranne bieganie. Ambroży wcale bym mu się nie dziwił. Każdy po ostrej bani by tak zrobił. Cynk głosił, że Bill zacznie biegać o dziewiątej. Już o ósmej trzydzieści ekipa "telewizyjnych newsów" z wozem satelitarnym w poszerzonym o skromną osobę Ambrożego składzie zajęła strategiczne miejsce przy wejściu do Łazienek. Wszyscy nerwowo rozglądali się nerwowo w poszukiwaniu "konkurencyjnych ekip", ale okazało się że są jedynymi przedstawicielami "mediów" w okolicy. Dobra nasza, wyglądało, że jak wszystko pójdzie dobrze, to uda się przeprowadzić ekskluzywny wywiad z biegającym Clintonem. To byłaby dopiero sensacja! Redaktor prowadzący przełykał nerwowo ślinę, powtarzając w pamięci pytania, które zada Billowi. Nerwowo konsultował je z redakcją "Faktów". Na propozycję - by wysłać kogoś "bardziej doświadczonego" odparł z wyższością, że to jego "numer życia" i nikomu nie pozwoli wyrwać sobie z rąk takiej okazji. Pełni napięcia czekają... Czekają... Czekają... Minęła dziewiąta. Dziewiąta piętnaście... Nic, cisza... Dzieci spacerują po alejkach z matkami, jakaś pani sprząta trawnik. Nic się nie dzieje... Czekają... Dziewiąta czterdzieści. Ani widu, ani słychu. Tylko przechodnie dziwią się, widząc telewizyjną ekipę w pełnym rynsztunku, czekającą na nie wiadomo kogo. Faktycznie wyglądają jak palanty, stojąc tak i czekając. Redaktor zaczyna się niepokoić. Sięga po telefon. Krzyczy do słuchawki, po czym zrezygnowany siada na jednej z ławeczek. Milczy przez chwilę, po czym daje znać całej ekipie. - Zwijamy się. Dostałem informację że nic z tego... Prezydent ruszył właśnie na lotnisko... Leci do Pragi. Jak skończycie, dajcie znać, ja idę na wódkę... W oczach redaktora Ambroży dostrzegł złość i rezygnację i załamanie zarazem. Tyle przygotowań na nic... Wizja telewizyjnej kariery odsunęła się wraz z odlotem Clintona. Zrozumiał to i brat Ambrożego, który postanowił pocieszyć redaktora. - Trzymaj - powiedział do Ambrożego, dając mu do ręki statyw telewizyjnego mikrofonu i pobiegł za odchodzącym No cóż, po chwili gapienia się na pustą ulicę i milczenia, Ambroży spojrzał na zegarek. Było już kilka minut po dziesiątej. Trzeba było myśleć o powrocie. Ekipa zaczynała zwijać sprzęt I wtedy stał się cud. Ni stąd ni z zowąd rozległ się sygnał policyjnej karetki. W asyście radiowozu, na parkingu przed wejściem do Parku pojawił się przyciemniany lincoln. Cała ekipa zbaraniała. w końcu, nieco przytomniejszy, kamerzysta, klepie kolegów po ramieniu i w mgnieniu oka to, co miało być zwinięte, zostaje znów rozpakowane. Pod czujnym okiem agenta służb specjalnych USA, w ciemnych okularach i ze stosowna słuchawką w uchu, otwierają się drzwi samochodu i ze środka wychodzi ubrany w jasny dres Prezydent USA Bill Clinton w całej okazałości. Rozgląda się i dostrzega nerwowe przygotowania telewizyjnej kamery. Widać, że się uśmiecha. Dla niego to też jest niezła publicity. Pokażą w telewizji jak to pan prezydent dba o kondycję fizyczną. Mówi coś do swoich agentów ochrony, których jest sześciu, tak samo jak on, ubranych w dresy, ale czarnego koloru. Takie klasyczne z napisem FBI na plecach. Po chwili rusza do biegu. Kamerzysta kręci zajadle. Bill się uśmiecha, po czym agenci jak za machnięciem czarodziejską różdżką, rozstępują się i zaskoczony Ambroży dostrzega, że pan prezydent kieruje się w jego stronę. Ambroży wpada w panikę. Po pierwsze, on tu przyszedł tylko tak, dla towarzystwa. Po drugie nie ma zupełnie pomysłu - o co, do cholery, miałby zapytać pana Prezydenta, gdyż ten, który miał te pytania zadać jest teraz gdzieś w pobliskiej knajpce i zalewa pałę. I, co najgorsze, Ambroży nie zna angielskiego! W szkole uczył się niemieckiego, i podejrzewał że Clinton raczej nie zna tego języka... Po polsku też raczej nie umie. Przez głowę Ambrożego przelatują setki panicznych myśli. Zanim Bill Clinton do niego dobiegnie - a ma gdzieś tak około pięćdziesiąt metrów - Ambroży w panice gotów jest rzucić mikrofon i uciec. Widzi błagalne spojrzenia całej ekipy. Powiedz, coś! Tylko coś powiedz. Zapytaj o cokolwiek, może sam złapie haczyk i zacznie mówić od siebie. Z przerażenia miękną mu nogi. Clinton staje. Uśmiecha się płomiennie do kamery. Pełny profesjonalizm. No i tutaj przeszyła Ambrożego ozdrowieńcza myśl. - Poland? OK? - rzuca przerażonym głosem do nieco zbaraniałego Prezydenta. Uśmiech znika z jego twarzy. Patrzy na Ambrożego jak na idiotę, co to się urwał z choinki. - Ok... Mówi, po czym odwraca się i biegnie dalej. Kamerzysta był w stanie zapanować nad śmiechem. Aż cały się krztusił. - No co? - pyta Ambroży Patrzył na zbaraniałe twarze współtowarzyszy z ekipy. Kamerzysta nie był w stanie się opanować. Ambroży wzruszył ramionami i odstawił mikrofon, opierając go o maskę samochodu, po czym odchodzi Alejami w stronę centrum. Ma świadomość, że stracił wielką okazję, ale w końcu, nie każdy rodzi się orłem. Dlatego, ty, zwłaszcza młody czytelniku, ucz się języków obcych, bo kto wie, może i ty kiedyś będziesz mógł porozmawiać z Prezydentem USA. A wiecie, co zrobił redaktor, kiedy dowiedział się, co się stało? - Kurwa mać! Urżnął się na cacy. I o mało nie dostał zawału... A w telewizorze puścili tylko kilkanaście sekund, jak prezydent biega po Parku. Materiał z tej relacji został skasowany i zniknął w mrokach nie pamięci... Tak oto wasz Ambroży Lumbago zbłaźnił dziennikarską palestrę przed obliczem amerykańskiej administracji... W końcu sami byli sobie winni. Picie alkoholu w pracy zgubi każdego. Z wyrazami głębokiego szacunku... Wasz... Ambroży Lumbago
Ambroży Lumbago
bazyli - Czw Gru 23, 2004 9:36 pm
A tak poważnie - to wydarzenie było naprawdę autentyczne - Byłem nie jego uczestnikiem ale świadkiem (dziennikarz nwesów rzeczywiście poszedł się urżnąc a zbaraniały mikrofoniarz który nie znał angielskiego - właśnie tak powiedział do Clintona!!!)
W przygotowaniu - relacja ze spotkania z Rywinem
Moje spotkanie z Michaelem Jacksonem
Dziadek i KGB - choć to mało śmieszna sprawa...
Uściski z wszystkimi prezydentami polski - bo miałem okazje uścisnąc ręce wszystkim trzem Wałęsie - Jaruzelskiemu - i Kwaśniewskiemu...
ronin33 - Sob Gru 25, 2004 10:51 am
Czy mozemy tez sie usciskac? Bo wiesz, rozne sa koleje losow, moze zostane prezydentem? Wtedy nie bedziesz musial czaic sie gdzies za krzakami, juz bedziesz mial to za soba pozdr. Tomek
Grün - Sob Gru 25, 2004 12:47 pm
ronin33 napisał/a: | moze zostane prezydentem? |
Albo szogunem!!!
|
|